Bajeczna lilia

Niezal.pl Simi Fyda

„Yuri” to debiutancki album długogrający artystki o pseudonimie Simi Fyda, wydany w sierpniu tego roku pod szyldem warszawskiej wytwórni Enjoy Life. Jest to bardzo malownicza podróż przez ambientalne krainy, w których spotykamy zarówno syntetyczne, cyfrowe dźwięki, jak i bardziej organiczne, włącznie z odgłosami zwierząt i ludzi. Sam tytuł, jak podkreśla Simi Fyda, to po japońsku lilia. Jest to słowo, którym w latach 60 zaczęto określać queerowe kobiety.

Na całą płytę składa się siedem kompozycji. Z jednej strony jest to muzyka niezwykle oszczędna i subtelna, a dźwięki płyną delikatnie, powoli. Z drugiej odnajdziemy kilka cięższych, bardziej potężnych struktur oraz bogactwo najróżniejszych odgłosów. To połączenie sprawiło, że na początku podczas odsłuchu nie potrafiłem pozbyć się powracającego uczucia, jakbym płynął w głębinach oceanu ze stadem śpiewających wielorybów – stworzeń ogromnych i silnych, ale niesłychanie łagodnych i wrażliwych. I sądzę, że wrażliwość jest tu istotna, gdyż słychać, że artystka nad dźwiękami nie tylko myśli, ale również je czuje, komponując muzykę wypełnioną miłością, tęsknotą, radością, smutkiem, ekscytacją, lękiem. Czyli pokrótce, ludzkimi emocjami. A może raczej po prostu emocjami, bo słuchając „Yuri” miałem wrażenie, jakby przemawiali zarówno ludzie, jak i zwierzęta, rośliny, góry, woda… po prostu istnienie. I to było bardzo miłe uczucie. Dlatego będę się go trzymał, cokolwiek w rzeczywistości artystka miała na myśli.

Bo na temat albumu, jak i samej artystki niewiele można znaleźć. Co dla mnie w tym przypadku było fajne o tyle, że filtrowałem muzykę w stu procentach przez własną wrażliwość i podczas pisania poprzedniego paragrafu byłem pozbawiony jakichkolwiek sugestywnych treści w postaci opisu płyty, biografii, czy nawet jednego zdjęcia (poza okładką). Również informację o tym, co kryje się za tytułem znalazłem dużo później, wykopując ją z czeluści Internetu. Będąc szczerym, takie minimalistyczne podejście do PRu w większości przypadków szkodzi początkującym, gdyż po prostu nie da się o nich pisać, więc są pomijani, nie mówiąc w ogóle o zwróceniu na siebie uwagi, bo na płytę natknąłem się zupełnie przypadkiem i sam nie wiem, co sprawiło, że postanowiłem jej posłuchać. Uważam, że Simi Fyda, która wystąpiła już między innymi na festiwalu Avant Art, mogłaby więcej nam o sobie opowiedzieć.

Wracając za to do samego dźwięku i podsumowując „Yuri” – jest to płyta z jednej strony tajemnicza, oniryczna, z drugiej bardzo bajkowa, kolorowa. Jeśli ktoś lubi eksperymentalną muzykę elektroniczną z pogranicza ambientu, glitchu, deconstructed, ale nie przemawiają do tej osoby klubowe hardcore’owo-gabberowe rozwiązania Julka Płoskiego i wolałby coś, co idzie w bardziej spokojną, delikatniejszą stronę, to Simi Fyda może być całkiem niezłym wyborem. Jest to muzyka wymagająca uwagi i odrobiny czasu, ale warto go poświęcić, aby doświadczyć pięknej przygody.