Smutny dysonans

Niezal.pl

Mieszkający w Warszawie Maciek Stępniewski jest twórcą nie tylko muzyki, bo pracuje również z wideo, designem, fotografią, a także słowem pisanym. Jest autorem między innymi takich projektów jak Krew, Haunting, czy Hearsh (zapisywane w Internecie graficznie, jako <#). Część z nich można było usłyszeć w Trzech Szóstkach oraz Nagraniach Somnambulicznych. Dziś w sieci pojawił się jego nowy album „In Dissonance With Melancholia”, wydany własnym sumptem. Przesłuchałem więc cały i postanowiłem napisać kilka słów.

„In Dissonance With Melancholia” to już trzecia płyta pod szyldem Hearsh. Jest to dziesięć kompozycji łączących typowo rapowe bity z muzyką z pogranicza downtempo, dubstepu, czy 2-stepu, a momentami można się doszukać też lekko witch-house’owych odcieni. Są one wypełnione mrokiem, smutkiem i melancholią. Większość utworów oparta jest na bardzo basowych, dubowych produkcjach, a na nich płyną wokalne sample. Taki trochę Burial, ale jakby mniej przyjemny.

Myślę, że nie bez powodu słowo „dissonance” pojawia się w tytule albumu. Bardzo często napotykałem tu momenty, w których miałem wrażenie, że coś nie gra. Z jednej strony mamy bardzo ładny wokal, z drugiej jakąś melodię na pianinie, które wspólnie się ze sobą kłócą i brzmią bardzo niespójnie, wręcz nieprzyjemnie. Ciągle czułem, że osoba która układa dźwięki, nie do końca słyszy, co robi. I być może taki właśnie był zamysł artystyczny, by wywołać to uczucie w słuchaczach. Jednak mnie osobiście album męczył, a po ostatnim utworze poczułem ulgę.

Choć słychać pewną wrażliwość Maćka, a moją uwagę zwłaszcza przykuwała teksturalność, to kilka zastrzeżeń miałbym do samego mixu i masteringu. Utwory znacznie różnią się głośnością (np. porównując „I Implore You”, czy „Yeld” ze stosunkowo cichym „And Yet We Stand”), a niektóre instrumenty, głównie perkusyjne cykacze, są zdecydowanie zbyt podkręcone względem reszty. Sądzę, że wiele można by tu poprawić, ale oczywiście to moje zdanie.

Podsumowując, niestety „In Dissonance With Melancholia” nie porwał mnie wcale. Były momenty, które uważam za interesujące, jednak bardzo szybko pojawiało się coś, co mnie wybijało z odsłuchu. Może to tylko moje nieprzystosowane do eksperymentalnych interwałów uszy, którymi bawił się Maciek, a ja się niepotrzebnie czepiam. Jednak będąc w pełni szczerym, nie zamierzam wracać do tej płyty. A szkoda, bo na przykład „all roads lead to”, wydane pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem artysty, wciągnęło mnie bez reszty. Oczywiście podkreślam, że to tylko mój subiektywny odbiór i życzę jak najlepiej Maćkowi.