Dziś znów cofniemy się kilka lat wstecz, zapominając o post pandemicznym świecie. Postanowiłem trochę pogrzebać w katalogu warszawskiego kolektywu Bas i wykopałem bardzo ciekawy album Julka Tarasiuka. Co interesujące, nie znalazłem żadnych recenzji na jego temat w Internecie, więc pomyślałem, że napiszę jedną. Bo dlaczego nie.
Julek jest nie tylko członkiem wcześniej wspomnianego kolektywu Bas, ale również wykładowcą w Instytucie Dźwięku. Tworzy muzykę głównie w oparciu o instrumenty analogowe oraz sample wycinane z płyt winylowych. „Exhaust” to jego debiutancki album długogrający, na którym artysta eksperymentuje przede wszystkim z syntezą subtraktywną, miejscami wspieraną innymi technikami.
„Exhaust” to dziewięć utworów plus jeden bonusowy z gościnnym udziałem Mikołaja Dygasiewicza oraz dodatkowa wersja singla „Mur+głowa”. Na początku zaznaczę, że nie jest to album, który wyrwie z butów jakąkolwiek osobę osłuchaną z muzyką elektroniczną. Nie znajdziemy tu raczej nic szczególnie odkrywczego, innowacyjnego, czy nawet wyróżniającego się na tle mnóstwa wydawanej muzyki. Co mnie zupełnie nie dziwi, skoro Tarasiuk postanowił ograniczyć instrumentarium przede wszystkim do syntezatorów Mooga, Rolanda i Korga, których brzmienie jest mielone na wszelkie możliwe sposoby przez tysiące, czy nawet dziesiątki tysięcy twórców. Jednak ponieważ bardzo lubię brzmienie tych instrumentów, również odsłuch „Exhaust” sprawił mi dużą przyjemność.
W tworzeniu muzyki, czy jakiejkolwiek sztuki, nie chodzi tylko o to, żeby zaskakiwać odbiorców. Uważam, że istotnym elementem jest to, aby sam twórca czerpał przyjemność z tworzenia oraz żeby eksploracja nowych (dla niego osobiście) przestrzeni dawała radość. W ten sposób każdy artysta dzieli się kawałkiem swojego własnego świata, a my możemy się w nim na chwilę zanurzyć. Być może tylko sobie to wmawiam, ale właśnie taką ciekawość dźwięków i radość z obcowania z nimi odnalazłem na „Exhaust”.
Wszystkie utwory tworzą spójną całość, a syntetyczne tekstury działają mocno na wyobraźnię. Dzięki nim, choć melodie są proste – przypuszczalnie w większości programowane za pomocą arpeggiatorów – sprawiają wrażenie żywych, całkiem organicznych. Jest przy tym bardzo surowo i minimalistycznie. Nie ma więc niczego, co odwracało by naszą uwagę od najważniejszej kwestii, czyli brzmienia. Uważam, że warto posłuchać „Exhaust” właśnie dla niego. Charakterystyczna analogowa wilgoć, czy ciepło, nawet przy szorstkich i chropowatych fragmentach, sprawia, że wszystko brzmi przyjemnie. Oczywiście nie tylko z samymi syntezatorami mamy tu do czynienia. Dla mnie najfajniejsze były rytualne wstawki w niektórych utworach („Mokry synt” zarówno część I, jak i II, czy „Mary nocne – koszmary”), które dodawały sporo wciągającej głębi.
Podsumowując, „Exhaust” Julka Tarasiuka nie jest albumem szczególnie unikalnym, czy wyróżniającym się na tle mnóstwa muzyki, jaka wychodzi każdego dnia. Jest jednak bardzo przyjemną i interesującą podróżą, zwłaszcza dla kogoś, kto kocha analogowe brzmienie i lubi muzykę surową, w której synteza i zabawa instrumentami elektronicznymi gra główną rolę, nie chowając się pod natłokiem efektów i eksperymentalnej aranżacji. Jest prosto, ale ładnie. Fajna muzyka na jesienny deszczowy dzień, gdzie na chwilę chcemy się wyłączyć i dać się ponieść czystej elektronice.